Na spacerze z wózkiem spotkaliśmy złomiarza. Wiózł sobie stertę swoich metalowych
rupieci w... wózku dziecięcym. Gdy nas mijał, uśmiechnął się prawie bezzębym
uśmiechem, poklepał swój wózek i zagaił: „moje dziecko grzeczniejsze”! No cóż…
Potem, gdy dziecko już sobie słodko spało w wózku po
wymamrotaniu zasypianki (często sobie coś mamrocze przed zaśnięciem), pojawiła
się matka Czeszka (albo Słowaczka – nie rozróżniam), co było wesołym akcentem
samym w sobie, bo brzmienie tych języków zawsze mnie wprawia w dobry nastrój. Jej córka (na oko około dwuletnia) wymyśliła sobie świetną zabawę polegającą
na okładaniu mamy kijkiem po nogach. Było to komentowane przez bitą w stylu: „maminku
konarem po nohavicach”, czy jakoś tak. Oczywiście moje dziecko otworzyło
kontrolnie jedno oko przy okazji, ale uznało chyba, że nie dzieje się nic na
tyle ważnego, żeby przerywać sobie drzemkę na dobre. Może to dobrze, że Młody jeszcze nie chodzi?
Przynajmniej na spacerze mogę póki co książkę poczytać. Chociaż żywię głęboką nadzieję, że gdy już zacznie, to znajdzie sobie ciekawszą zabawę niż gonienie mamy z kijkiem.
fajne są historie spacerkowe :)
OdpowiedzUsuń